czwartek, 9 października 2014

Z wizytą w Longyearbyen

   Nadarzyła się okazja aby odwiedzić pobliskie miasto Longyearbyen. Kto był, to pewnie uśmiechnie się na nazwanie tej osady miastem, ale co - uniwersytet mają!! Wsiedliśmy więc na pokład Horyzonta w składzie - Krzysiek, Wojtek i ja. Droga do LYR była dość ciężka, bo najpierw trzeba było dreptać w hansenach (to te nasze teletubisiowe stroje), pod czoło Hansa, a potem na całkiem niezłej fali dotrzeć do burty statku. Potem tylko wdrapanie się po drabince i próba dotarcia do portu w dobrym zdrowiu. Nie było łatwo, ale znowu się udało.
   Na miejscu pierwsza niespodzianka - nie możemy wejść do portu przed 15:00. Wsadzili nas więc ponownie na ponton i podrzucili na brzeg. Ruszyliśmy w miasto. Najpierw poczta, potem shopping :) Oj zajęły nam zakupy dobre 4 godziny, bo cuda można była znaleźć w tych pięciu sklepach an krzyż. A ceny... Muszą dobrze zarabiać tutaj, że ich na to stać. Zakupy tutaj nie są też łatwe z tego powodu, że nie można tak jak u nas po prostu wejść do sklepu i kupić 0,7 czy kilka piw. Trzeba do tego mieć albo bilet lotniczy (w którym wyraźnie napisane kiedy tutaj przylecieliśmy - nie może być starszy niż miesiąc), albo specjalny plasticzek od Gubernatora, w którym pan/pani w sklepie robi dziurkę po zakupie alkoholu. Na taką kartkę można raz w miesiącu kupić 2 litry spirytusu, 2 butelki likieru i 24 piwa. Wino nie ma ograniczeń - piją je jak wodę do posiłku. Pierwsze alkoholowe zakupy udało się zrobić bez specjalnych zaświadczeń - tylko na wytłumaczenie skąd, na jak długo i po co  jesteśmy na Spitsbergenie. Drugie - już grzecznie z papierem od Gubernatora.

Pamiątka jedyna w swoim rodzaju :)
   Wróciliśmy do portu o 15:00 licząc, że nasz statek będzie już przy brzegu - oj jakże naiwni byliśmy. Stał nadal na kotwicy czekając, aż inny statek zwolni miejsce. Po godzinie marznięcia na brzegu Krzysiek poszedł zapytać kiedy statek zajmujący miejsce odpłynie - jutro. Ups... Houston, we have a problem... Jak to jutro?? - oburzył się kapitan naszego statku. Koniec końców musieliśmy szybciutko przemieścić się z portu głównego do portu węglowego gdzie mógł zacumować Horyzont. Po zacumowaniu nastąpił długo trwający rozładunek i  z pomocą Adama i Leszka - polaków, którzy sezonowo od 8 lat pracują w Longyearbyen - rozwieźliśmy po mieście cały ładunek z Horyzonta jaki miał tam trafić. Łącznie z wiaderkiem ogórków i kapusty kiszonej :D Po całej akcji w/w polska ekipa zaprosiła nas do siebie na herbatę i opowiedziała trochę o życiu i zwyczajach panujących w mieście.
  Kolejny dzień, to odwiedziny w biurze Gubernatora po wyżej pokazaną kartkę na alkohol - żeby już tak grzecznie i legalnie zrobić zakupy. Później krótka wizyta na poczcie - bo może jeszcze jakieś paczki do nas - ostatnie zakupy i o 14:00 znowu trzeba było się zameldować na pokładzie. Od brzegu odbiliśmy przed 16:00 i o świcie rzuciliśmy kotwicę w Hornsundzie.
   Wycieczka bardzo udana, chociaż czasu w sumie mało. Może jeszcze kiedyś uda się tam dotrzeć i poświęcić czas na zwiedzanie, a nie kupowanie pamiątek i rozwożenie ładunku ze statku :)

Centrum - takie nasze Krupówki :)
Borderohaszczak?

Pomnik górnika na głównej ulicy ze sklepami




Pistacjowy (dla niektórych zielony) domek - najstarszy dom w LYR - tam właśnie mieliśmy okazję spędzić wieczór








UNIS - www.unis.no









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz