środa, 29 października 2014

Ciemność już za rogiem

   Nuda, nic się nie dzieje... I tak w zasadzie od tygodnia. Czas mocno zwolnił bieg, ciemność z każdym dniem dłużej nas otacza. A w zasadzie z każdą nocą. Za dwa dni ostatni wschód słońca. A za 12 - totalna ciemność na najbliższe 3 miesiące. Bliżej lutego w ciągu "dnia" oczywiście będzie już nieco jaśniej niż w środku nocy, ale to nie będzie jasność jakiej sobie życzymy.
   Ciemność sama w sobie nie jest może straszna, ale perspektywa wychodzenia kilka razy w ciągu doby po deszczomierz, a także codzienna wycieczka nad morze - powoduje momentami lekki stres. Pół biedy jak świeci księżyc, nie wieje i nie sypie - można ewentualnie wtedy dostrzec nadchodzącego niedźwiedzia. Ale przy pogodzie takiej jak przez ostatnie dwa dni - marne szanse. Jakoś będzie trzeba przetrwać. Przetrwać zarówno wyjścia jak i siedzenie w Stacji. Mam nieodparte wrażenie, że będziemy wyspani lepiej niż niedźwiedzie w Tatrach. Filmy, książki, karty, gry planszowe, śpiewy przy dźwiękach gitary, tenis stołowy, mini siłownia - to nasi sprzymierzeńcy w czasie nocy polarnej. Można oczywiście jeszcze mieć permanentny dyżur w kuchni. Ale to może przetrwać jedynie Edek. A właśnie! Ostatnio połączyliśmy siły łącząc nasze dwa dyżury kuchenne. Stworzyliśmy na dwa, a w zasadzie trzy dni klopsiki w sosie grzybowym i buraczki, gar zupy z dyni i jeszcze większy gar bigosu, a także galaretkę z kurczaka. Na deser lody z ajerkoniakiem, który Edek zdążył jeszcze w nocy ukręcić. Kuchnia meteo wychodzi na prowadzenie :)
   Ogródek ma się dobrze. Do pomidorów i sałaty dołączyły słoneczniki. Może nam do grudnia zakwitną.
   Zorze - bywają. Jak tylko nie sypie. O takie ostatnio były:


   Jak tylko niebo się rozchmurzy Magda włącza swój Lidar (to ten magiczny, zielony promień). Równie ciekawie to wygląda:


Lidar kontra satelita :)
   W czasie fotografowania zorzy i promienia ustrzeliłam też "kryształ hornsundzki":


   A w międzyczasie Kierownik wymyślił wpis na stacyjnego facebooka przedstawiający każdego z uczestników wyprawy. Biegał za nami z aparatem i robił zdjęcia na stanowisku pracy. W moim przypadku zdjęcie przy ukochanych szklanych kulach:




poniedziałek, 20 października 2014

Zamigotał świat tysiącem barw...

   ...słońce świeci nocą księżyc za dnia. Tfu! Wróć. Słońce jeszcze świeci, księżyc i za dnia bywa. A dnia z każdą chwilą mniej. Za 8 dni ostatni raz wzejdzie u nas słońce. A kilka dni później zapadnie noc. Długa noc trwająca aż do 12.02 kiedy to pierwszy raz po ponad 3 miesiącach znowu zobaczymy słońce. Ale jeszcze jest i dostarcza nam barwnych widoków!

Brzydal na porannym spacerze


Słońca poboczne

   Zorze - z każda nocą więcej ich na niebie. Wczoraj rozświetlały momentami dosłownie całe niebo! Ale te najmocniejsze ciągle przed nami.

fot. Wituś


   Kartki - produkcja trwa. Mam nadzieję, że wyprodukuję do przylotu helikoptera odpowiednią ilość. Poniżej kolejna seria:


   Zima chce już zawitać na dobre - ostatnio spadło 17 cm świeżego puszku. Aż nie mogłam się powstrzymać i wyciągnęłam biegówki.

Zima zagościła wszędzie

   Tylko Ragna ma mieszane uczucia co do śniegu:


   Wczoraj obchodziliśmy kolejne urodziny - tym razem świętował Wojtek. Święto zaczęliśmy punktualnie o 00:00! Imprezy w kuchni są najlepsze.





   Dzięki imprezie i koledze z Estonii (Timo Palo), na TOP jesiennej listy przebojów trafia ten oto utwór:
   Lisy też o nas nie zapomniały i w zasadzie każdego dnia można je spotkać w okolicy Stacji.





   Na koniec najważniejsza sprawa. W Stacji pojawił się (dzięki Konradowi), tak długo wyczekiwany miś. Cudny miś:





czwartek, 16 października 2014

Czas zwolnił bieg

   Letnicy wyjechali, w Stacji cisza, śnieg leniwie prószy za oknem. Dni zaczynają się zlewać, wtorek nie różni się od piątku. No dobra - piątek odróżniamy po rybie na stole.
   Padający śnieg sprawia, że od razu nastrój robi się jakiś inny. Chętniej siedzimy z książką pod kocem albo przed telewizorem. I w ogóle jakoś tak mniej w czasie zamieci wychodzi się ze Stacji. Za to jak zaświeci słońce widoki robią się piękne. Gdyby nie wiatr, to pewnie śniegu by już leżało całkiem sporo, ale jak na złość - ciągle nam go wywiewa. Ale dzięki wiatrowi na moim oknie dziś powstało śnieżne serducho :


   W ostatnich dniach obchodziliśmy urodziny "Prezesa". Było "Sto lat", był tort ze świeczką (Dasia tak dobrze schowała gdzieś świeczki osiemnastki, że nie udało nam się ich odszukać do dziś, a kolejne urodziny nadchodzą - Dasia gdzie są świeczki!!??).


   Jak już pisałam dzięki zabieleniu podłoża do kompletu ze słońcem robią nam się cudne widoki. W zasadzie najlepiej mieć zawsze przy sobie aparat, bo jak tylko się gdzieś człowiek zapomni i zostawi sprzęt w pokoju, to zaraz za oknem jakieś cuda się dzieją. O takie:




To akurat noc, ale też cudnie
   Śnieg za oknem przypomniał mi, że do świąt może jeszcze daleko, ale z racji, że poczta od nas ma szansę wyjść ostatni raz na początku grudnia - trzeba się zabrać za przygotowywanie kartek świątecznych. I tak powstały pierwsze rękodzieła hornsundzkie:



   Ze śniegu cieszą się też psy - można się powygłupiać, pokopać dziury w śniegu i jak zawsze kicać po growlersach. Ragna jest zdecydowanie mistrzynią wspinaczki i utrzymywania równowagi na growlersowym polu!



   W kuchni dyżur pełni dziś Wojtek - pozdrawiam serdecznie wszystkich jego znajomych, którzy podobno tą drogą dowiadują się co u niego słychać. Miejmy nadzieję, że nie poda nam za chwilę takiego dania!







sobota, 11 października 2014

I nastała cisza

   08.10.2014 - tego własnie popołudnia w Stacji zapanowała cisza. Cisza w budynku, cisza w radiu, ogólnie jakoś tak pusto. A to za sprawą wyjazdu ostatnich letników - 16 osób o ile dobrze liczę. Na taki budynek, to całkiem sporo. Był smutek, były łzy, była szybka wymiana zdjęć, adresów mailowych, gorączkowe poszukiwania zagubionych rzeczy - jak to przed wyjazdem. Większość miny miała smutne, bo kto spędzi tutaj choć trochę czasu - wie jak ciężko rozstać się z tym miejscem. Przy brzegu sporo lodu, więc załadunek takiej ekipy wraz z bagażami - trochę trwał. Ale udało się i bezpiecznie dotarli na pokład Horyzonta. Statek podniósł kotwicę i powoli zaczął oddalać się od brzegu. Po godzinie całkowicie zniknął nam z oczu. Radio, które jeszcze chwilę wcześniej tak rozbrzmiewało - pożegnalne melodie  - ucichło. Tak zakończyło się kolejne lato w Hornsundzie.









czwartek, 9 października 2014

Z wizytą w Longyearbyen

   Nadarzyła się okazja aby odwiedzić pobliskie miasto Longyearbyen. Kto był, to pewnie uśmiechnie się na nazwanie tej osady miastem, ale co - uniwersytet mają!! Wsiedliśmy więc na pokład Horyzonta w składzie - Krzysiek, Wojtek i ja. Droga do LYR była dość ciężka, bo najpierw trzeba było dreptać w hansenach (to te nasze teletubisiowe stroje), pod czoło Hansa, a potem na całkiem niezłej fali dotrzeć do burty statku. Potem tylko wdrapanie się po drabince i próba dotarcia do portu w dobrym zdrowiu. Nie było łatwo, ale znowu się udało.
   Na miejscu pierwsza niespodzianka - nie możemy wejść do portu przed 15:00. Wsadzili nas więc ponownie na ponton i podrzucili na brzeg. Ruszyliśmy w miasto. Najpierw poczta, potem shopping :) Oj zajęły nam zakupy dobre 4 godziny, bo cuda można była znaleźć w tych pięciu sklepach an krzyż. A ceny... Muszą dobrze zarabiać tutaj, że ich na to stać. Zakupy tutaj nie są też łatwe z tego powodu, że nie można tak jak u nas po prostu wejść do sklepu i kupić 0,7 czy kilka piw. Trzeba do tego mieć albo bilet lotniczy (w którym wyraźnie napisane kiedy tutaj przylecieliśmy - nie może być starszy niż miesiąc), albo specjalny plasticzek od Gubernatora, w którym pan/pani w sklepie robi dziurkę po zakupie alkoholu. Na taką kartkę można raz w miesiącu kupić 2 litry spirytusu, 2 butelki likieru i 24 piwa. Wino nie ma ograniczeń - piją je jak wodę do posiłku. Pierwsze alkoholowe zakupy udało się zrobić bez specjalnych zaświadczeń - tylko na wytłumaczenie skąd, na jak długo i po co  jesteśmy na Spitsbergenie. Drugie - już grzecznie z papierem od Gubernatora.

Pamiątka jedyna w swoim rodzaju :)
   Wróciliśmy do portu o 15:00 licząc, że nasz statek będzie już przy brzegu - oj jakże naiwni byliśmy. Stał nadal na kotwicy czekając, aż inny statek zwolni miejsce. Po godzinie marznięcia na brzegu Krzysiek poszedł zapytać kiedy statek zajmujący miejsce odpłynie - jutro. Ups... Houston, we have a problem... Jak to jutro?? - oburzył się kapitan naszego statku. Koniec końców musieliśmy szybciutko przemieścić się z portu głównego do portu węglowego gdzie mógł zacumować Horyzont. Po zacumowaniu nastąpił długo trwający rozładunek i  z pomocą Adama i Leszka - polaków, którzy sezonowo od 8 lat pracują w Longyearbyen - rozwieźliśmy po mieście cały ładunek z Horyzonta jaki miał tam trafić. Łącznie z wiaderkiem ogórków i kapusty kiszonej :D Po całej akcji w/w polska ekipa zaprosiła nas do siebie na herbatę i opowiedziała trochę o życiu i zwyczajach panujących w mieście.
  Kolejny dzień, to odwiedziny w biurze Gubernatora po wyżej pokazaną kartkę na alkohol - żeby już tak grzecznie i legalnie zrobić zakupy. Później krótka wizyta na poczcie - bo może jeszcze jakieś paczki do nas - ostatnie zakupy i o 14:00 znowu trzeba było się zameldować na pokładzie. Od brzegu odbiliśmy przed 16:00 i o świcie rzuciliśmy kotwicę w Hornsundzie.
   Wycieczka bardzo udana, chociaż czasu w sumie mało. Może jeszcze kiedyś uda się tam dotrzeć i poświęcić czas na zwiedzanie, a nie kupowanie pamiątek i rozwożenie ładunku ze statku :)

Centrum - takie nasze Krupówki :)
Borderohaszczak?

Pomnik górnika na głównej ulicy ze sklepami




Pistacjowy (dla niektórych zielony) domek - najstarszy dom w LYR - tam właśnie mieliśmy okazję spędzić wieczór








UNIS - www.unis.no