Ciemność sama w sobie nie jest może straszna, ale perspektywa wychodzenia kilka razy w ciągu doby po deszczomierz, a także codzienna wycieczka nad morze - powoduje momentami lekki stres. Pół biedy jak świeci księżyc, nie wieje i nie sypie - można ewentualnie wtedy dostrzec nadchodzącego niedźwiedzia. Ale przy pogodzie takiej jak przez ostatnie dwa dni - marne szanse. Jakoś będzie trzeba przetrwać. Przetrwać zarówno wyjścia jak i siedzenie w Stacji. Mam nieodparte wrażenie, że będziemy wyspani lepiej niż niedźwiedzie w Tatrach. Filmy, książki, karty, gry planszowe, śpiewy przy dźwiękach gitary, tenis stołowy, mini siłownia - to nasi sprzymierzeńcy w czasie nocy polarnej. Można oczywiście jeszcze mieć permanentny dyżur w kuchni. Ale to może przetrwać jedynie Edek. A właśnie! Ostatnio połączyliśmy siły łącząc nasze dwa dyżury kuchenne. Stworzyliśmy na dwa, a w zasadzie trzy dni klopsiki w sosie grzybowym i buraczki, gar zupy z dyni i jeszcze większy gar bigosu, a także galaretkę z kurczaka. Na deser lody z ajerkoniakiem, który Edek zdążył jeszcze w nocy ukręcić. Kuchnia meteo wychodzi na prowadzenie :)
Ogródek ma się dobrze. Do pomidorów i sałaty dołączyły słoneczniki. Może nam do grudnia zakwitną.
Zorze - bywają. Jak tylko nie sypie. O takie ostatnio były:
Jak tylko niebo się rozchmurzy Magda włącza swój Lidar (to ten magiczny, zielony promień). Równie ciekawie to wygląda:
Lidar kontra satelita :) |
W czasie fotografowania zorzy i promienia ustrzeliłam też "kryształ hornsundzki":
A w międzyczasie Kierownik wymyślił wpis na stacyjnego facebooka przedstawiający każdego z uczestników wyprawy. Biegał za nami z aparatem i robił zdjęcia na stanowisku pracy. W moim przypadku zdjęcie przy ukochanych szklanych kulach: