poniedziałek, 3 czerwca 2019

3 dni do wypłynięcia

   Mam wrażenie, że niedawno pisałam o 3 dniach do wypłynięcia, ale z Hornsundu. Jeszcze dobrze nie rozpakowałam się po poprzedniej Wyprawie, a tu już odliczanie do kolejnego rejsu. Na myśl, o którym oczywiście robię się zielona z wiadomego powodu. Kocham ten statek...
   Tymczasem minął ostatni, bardzo intensywny weekend przed wyjazdem. A cóż takiego się działo? Nie - nie był to triathlon, bo rower od poniedziałku czeka już grzecznie w porcie w Gdyni. Choć obecnie już pewnie na statku. Otóż wybrałam się z wizytą do Magdy - to już tak trzeci raz się żegnamy przed wyjazdem :) Czwartkowe popołudnie spędziłyśmy na kupowaniu farb celem pomalowania przedpokoju - od poprzedniej Wyprawy deklarowałam pomoc :) A że z malowaniem nam nie szło, to poleciałyśmy na bieżnię :)
   Piątkowe przedpołudnie upłynęło mi na bardzo, bardzo ważnych sprawach - ustaleniu z Wojtkiem jak też będą przebiegały moje przygotowania do przyszłorocznych startów ( Broadway Cafe ma bardzo dobrą kawę). O moich zmaganiach na Stacji na pewno jeszcze usłyszycie. Następnie wróciłam do domu i przystąpiłam do zabezpieczania przedpokoju na czas malowania i wymyślania wzoru na ścianę. Bo oczywiście nie mogło być tak po prostu :) Wieczór spędziłyśmy w zapachu farby patrząc po każdej warstwie czy aby równo. Wyszło całkiem zacnie :)
   W sobotni poranek udałyśmy się do Konstancina na Parkrun. Gorąco, las, piasek, żwirek - super... Tym razem biegłam w towarzystwie Odnogi Piekła Hrabiny Długiej Suki. Jej też było ciepło. Oj bardzo. A bieg ze mną to jak dooobry trening z oponą. I to taką od traktora! Hrabinka potrzebowała 7 postojów na trasie, ale jakoś dałyśmy radę w całkiem dobrym czasie wliczając te postoje :D


   A potem w auto i do Dąbrówki!! W końcu jakieś lato! Sobota i niedziela upłynęły nam na kontemplowaniu przyrody i ogólnym "odpoczynku". Nie licząc porannego biegania po lesie w dość godnej temperaturze. 






   Poniedziałkowy poranek. Mój budzik na 3:40, bo musiałam zdążyć na pociąg o 5:25. Obudziłam się przed budzikiem po tym jak mój telefon spadł za łóżko. A chciałam wstać tak po cichu żeby Magdy nie obudzić. Kurcze - muszę wydobyć ten telefon zanim zacznie dzwonić budzik! Łóżko duże, a w dodatku Magda na nim śpi, więc nie da się go przesunąć, a przestrzeń między ścianą a łóżkiem tak niewielka, że ręki nie da się wsadzić. Co robić? Latarka! Gdzie może być latarka?? Służbofon Magdy! Jak się włącza to cholerne LG??!! Ok jest. Czym ten telefon wypchnąć zza łóżka?? Nóż!! Długi kuchenny nóż! Uzbrojona w latarkę i nóż wpadam do sypialni, klękam na łóżku i w tym momencie... budzi się Magda. Mina - absolutnie bezcenna!!! Wszyscy przeżyli. Zdążyłąm na pociąg! Uff.
   Teraz ostatnie dwa dni w rodzinnym domu, a w środę ruszam do Gdyni. Bardzo proszę - zacznijcie zaklinać pogodę na rejs. Prooooooszę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz