czwartek, 9 maja 2019

Triathlon, duathlon i inne atrakcje terenowe

   Jak niektórzy z Was wiedzą - zupełnym przypadkiem jakiś czas temu zaczęła się moja przygoda z triathlonem. Przygoda trwa nadal. Ciągle przygodzie coś staje na przeszkodzie, bo a to wyjazd na rok, a to choróbsko jakieś albo inne przypadłości. Jednakże nie daję za wygraną i twardo w miarę możliwości stawiam się na starcie (i mecie). W tym sezonie przed wyjazdem nie jest inaczej. Załapię się niestety tylko na jeden triathlon i jeden duathlon, ale zawsze coś. Wyjazd w tym roku jest wyjątkowo wcześnie, bo już 6.06 o 16:00 wychodzimy z Gdyni.
   Przygotowana jak zwykle nastapiły dopiero po zakończeniu sezonu zimowego. Zaczęłam oczywiście od basenu i przetestowaniu formy na teście Coopera - nie jest źle:

   
   Potem przyszedł czas na szybki powrót do biegania i jazdy na rowerze. Rower był sporadycznie w użyciu zimą w komplecie z trenażerem, ale po całym dniu na stoku, to jednak była bardzo ciężka sprawa.
   Generalnie przzejście po sezonie do innej aktywności to ciężka sprawa :D Jak zwykle w tym celu udałam się do mojego ukochanego lasu i w zaciszu sosen, pól i płynącej Drzewiczki rozpoczęłam przygotowania do startów. Z bieganiem zawsze miałam problem i pewnie jeszcze długo będę go miała, ale robię co mogę z pomocą psów, siostry i własnej woli. Nie zawsze zbyt silnej. Na rower wsiadłam z wielką ochotą i ruszyłam na ulubione trasy i tu niespodzianka - stopy pieką, tyłek boli, nadgarstki drętwieją... Jak żyć? Jak jeździć? Wierzcie lub nie - jest w Polsce pewien człowiek, który potrafi zaradzić temu wszystkiemu. Ale o tym w osobnym tekście.
 
Trasa "dookoła jeziora"

Trzeba tylko nadążyć z przebieraniem nogami :)

   Jeszcze w kwietniu nastąpił mój debiut w duathlonie. Wyjazd do Ustki, odwiedzenie starych kątów i zabawna historia, którą obiecałam opisać. Hotel w Ustce, rozmowa w recepcji:

-Nie - nie może pani zabrać roweru do pokoju!
-Ale dlaczego?
 -Bo nie wolno i koniec!
 Taaa... no to najpierw jedno kółeczko pod pachą, potem drugie, potem kierownica, siodło i na koniec zawinięta w kocyk rama. I tylko klęłam, że mam pokój na 4 piętrze, a winda koło rocepcji więc trzeba się było skradać schodami :)

Potem był dość zabawny start na miarę mojej koszulki z napisem "koniec wyścigu". Ogólnie duathlon to jak dla mnie ciężka dyscyplina. Zdecydowanie bardziej leży mi rower i pływanie, a dwa razy bieg, to cięższa sprawa. Udało się, mety nie zwinęli, a ubaw po pachy z dociekań komentatorów odnośnie "triathlonu wspak" na Spitsbergenie - zostanie ze mną na długo. 



Grunt, to mieć chociaż jedno zdjęcie z trasy ;)


Ten moment gdy jesteś wulkanem energii po przekroczeniu mety. I godzinę później...
   Kolejny start, to jeszcze dziwniejsza dyscyplina - bieg przeszkodowy. Nie żeby od razu jakiś runmageddon, ale przeszkody były. Bieg Centuriona odbył się w Zakościelu koło Inowłodza. Trasa liczyła 5800m i w jej ostatniej części było do pokonania trochę przeszkód włączając w to przedarcie się przez Pilicę. Impreza ciekawa dająca dużo radości, ale jednak zostanę przy triathlonie :D Może człowiek bardziej zmęczony, ale jakoś mniej brudny. Na Bieg Centuriona namówiłam również Magdę ( Daj mi spokój!! W żadnym błocie nie będę się taplać!! Ja się o własne nogi na prostej drodze potykam!! I takie tam inne teksty towarzyszyły próbie wyciągnięcia siostry na zawody). Jak już skończyła marudzić i pobiegła, to... dobiegła na pierwszym miejscu wśród kobiet :) Tadaaaam! A mówiłam - słuchaj młodszej siostry! Ja za to dzielnie w połowie stawki mimo zobowiązującej do końća stawki koszulki.



   Kolejny start planuję pod koniec maja. Triathlon Energy Gniewino, czyli powrót do korzeni :) A potem szybko rower na paletę i do Gdyni!











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz