czwartek, 9 maja 2019

BG Fit Studio, czyli o tym, że wszystko jest możliwe

   W poprzednim poście wspominałam, że moja wiosna na rowerze nie zaczęła się zbyt lekko. Bolący tyłek, piekące stopy, bolące nadgarstki. Odechciewa się po 10 km. Poszperałam w internecie, zasięgnęłam opinii bardziej doświadczonych kolegów i wyszło, że trzeba zrobić bike fitting. Co to takiego? Otóż w dużym skrócie, to dopasowanie roweru do użytkownika. Co nam to daje? Właśnie to, że zamiast walczyć z bólem możemy cieszyć się jazdą! Akurat - można pomyśleć. Ale uwierzcie - jestem żywym dowodem na to, że są to jedne z najlepiej wydanych pieniędzy!
   Kolejny raz zasiadłam przed komputerem w celu wyszukania odpowiedniego miejsca. Komentarze, opinie a w końcu mój terminarz spowodował, że wybrałam BG Fit Studio mieszczące się w sklepie Air Bike na Al. KEN 49 w Warszawie. Okazało się, że tam kalendarz też napięty i żeby zgrać wszystko do kupy, to umówiłam się w lutym na kwiecień :) Nadszedł ten dzień i ruszyłam z "białą strzałą" pod wskazany adres. Lekka nuta niepewności, wchodzimy. Chwilę później poznaję Wojtka Marcjoniaka ( internet mówi, że to najbardziej doświadczony fitter w Polsce) - to on będzie czynił tą całą magię,w którą jeszcze nie bardzo wierzę :) Po całkiem sporej serii pytań, sprawdzeniu moich możliwości pod względem zginania się w tą czy tamtą stronę, ustawieniu stóp, długości nóg, ustawieniu bloków w butach, zastosowaniu wkładek, zostawieniu odcisku... tyłka i kilku innych atrakcjach - zasiadam na rower. Zaczynamy od doboru siodełka - to gniecie, to za długie, to za krótkie, to za twarde... Już mi Wojtka było żal :D Ostatecznie zostało moje. Następnie przeszliśmy do ustawienia wysokości siodełka i nachylenia, a na kolejny strzał poszła kierownica. Wymieniona na bardziej dopasowaną do moich potrzeb - walczyłam jak lwica o niebieskie owijki ;) Po dobrych trzech godzinach intensywnej pracy ale i doskonałej zabawy wyszłam z głową pełną informacji, nowymi ustawieniami roweru i chęciami do natychmiastowego przetestowania tej magii. Ale to musiało zaczekać do kolejnego dnia.
   3,2,1 - jazda. 5, 10, 15, 20km - nic nie boli. I kręci się jakby lżej. Kilometry wskakują same. Udaje mi się powstrzymać od napisania czegoś w stylu: mój tyłek jest Ci wdzięczny :D Kolejne dni - 30, 40, 50km - widzę jeszcze jedną rzecz do poprawy, ale ogólnie odkryłam jazdę na rowerze na nowo. Trochę się boję tego "nowego", bo spędzanie wielu godzin na Stacji w zamkniętym pomieszczeniu na trenażerze będzie straszne. 4 ściany i wiatrak...
   Wszystko jednak wskazuje na to, że tak właśnie będzie, bo jakoś tak się złożyło, że... A może o tym kiedy indziej :D :D :D




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz