Na miejscu z pomocą Piotrka udało mi się dotrzeć do szpitala, w którym powiadomione wcześniej PZU - zamówiło wizytę. Miałam chwilę czasu, więc odebrałam pocztę - Aniu - ogromnie dziękuję za prezent ;) Wizyta u pana doktora przemiła. 40 minut rozmowy z wypytywaniem o wszelkie objawy itd. Potrzebne RTG, ale to jutro bo dziś już nie da rady. Ok - dzwonię do PZU, że potrzebuję noclegu, bo muszę poczekać na kolejne badania. Wszak moja polisa gwarantuje wszelkie tego typu świadczenia. Otóż nie. Pani w centrum alarmowym stwierdziła, że nie. Mimo iż przeczytałam jej punkt o tym, że są zobowiązani do zagwarantowania mi noclegu i wyzywienia w czasie oczekiwania na wizytę lub powrót do Stacji. NIE! Jak to - nie? To co ja mam ze sobą zrobić? Jasne - mam ze soba kartę, ale biorac pod uwagę, że muszę sobie zapłacić za szpital, to na nocleg może już braknąć. Wszak Longyearbyen do najtańszych nie należy. Pani stwierdziła, że muszę sobie jakoś poradzić. Szlag by to... Na szczęscie na miejscu jest troche dobrych ludzi i ostatecznie ląduję na kanapie u Dominiki.
Kolejnego dnia ruszam na RTG. I tu radosna sytuacja, bo panie maja problem z ustawieniem aparatu, a sposób wykonania każdego kolejnego zdjęcia odcinka szyjnego kręgosłupa - ustalaja przez dłuższą chwilę przy pomocy książki :) Ostatecznie trafiam ponownie do doktora Jennsena, który stwierdza, że jest chirurgiem i niewiele na zdjęciach widzi, więc postanawia wysłać je do radiologa w Tromso. A wmiędzyczasie zbadać mi krew i mocz. Pani przyjdzie jutro. :D Tuptam ponownie do Dominiki. W międzyczasie informuję PZU o kolejnych poczynaniach. Każą sobie wysłać dokumentację medyczną. Serio? Tak w trakcie wielkiej niewiadomej mam coś wyciagnąć ze szpitala?
Kolejnego poranka znow drepczę do szpitala. W rejestracji dowiaduję się, że pan doktor ma dzis komplet i mnie nie przyjmie. Serio??!! :) Udaje mi się za to złapać panią fizjoterapeutkę, która informuje mnie, że pan doktor miał do mnie zadzwonić i powiedzieć, że mam u niej wizytę na 11:45. Na zegarku 9:15. Dzwonię więc do PZU i mówię, że mam o tej a o tej wizytę i prawdopodobnie dzis lub jutro będę mogła wrócić na Stację. Pani zapytuje czego w takim razie od nich oczekuję? No jak to czego? Wywiązania się z punktu mówiącego o tym, że po zakończonej wizycie lekarskiej zobowiązani sa odtransportować mnie na Stację. Otóż - nie są. Jak twierdzi pani. Jeśli w opisie od lekarza nie ma wyraźnie zaznaczonego faktu o potrzebie transportu specjalnego, to mam sobie dotrzeć na Stacje... uwaga... transportem publicznym!! Oni nie współpracują tam z żadną firmą. I sa na ziemi takie miejsca gdzie polisa nie jest w stanie nic zagwarantować. No ręce mi opadły. Próbowałam pani wytłumaczyć, że tu nie ma dróg, a na Stacje nie jeździ pociąg czy autobus. Pani stwierdziła, że to nie jest ich problem, że jestem w miejscu, które nie posiada transportu publicznego. Zapytałam w takim razie jak ma się do tego punkt mojej polisy, że nawet po wizycie u dentysty mamy mieć zagwarantowany transport na Stację. Przecież po takiej wizycie pacjent nie wymaga specjalnego transport! Dobra - czasem wymaga. Ale generalnie, to nie. Pani ponownie mi odpowiedziała, że nie mam racji... W międzyczasie w Warszawie toczyła się batalia o mój powrót. Do IGF został sciągnięty przedstawiciel, który sprzedał nam polisę - rozłożył ręce. Zawiadomiono rzecznika praw konsumenta. Kolejną drogą z pomocą Wojtka z mojego poprzedniego zimowania - udało się dotrzeć do samej góry w PZU. Wszystko fajnie, ale ja siedzę w mieście na końcu świata i tylko z uwagi na znajomych, którzy tu mieszkają - jeszcze nie zbankrutowałam na noclegach i mam się gdzie zatrzymać. Nie chcę myślec co by było gdybym nie wzięła ze sobą karty albo z jakiegokolwiek innego pwodu - po prostu nie miała gotówki. Bo jeśli masz w ręce polisę, w której wyraźnie jest napisane, że masz zagwarantowane spanie, jedzenie i podróż - to raczej sie nie martwisz. A jednak... Cóz było robić. Popytawszy tu i tam, znowu z pomocą dobrych ludzi w LYR - tym razem był to Krzysztof Michalski oraz Stig Henningsen - udało mi się dostać miejsce na statku, którym do Hornsundu wybierała się ekipa filmowa. Zapłaciłam za podróż - na szczęscie znacznie mniej niż by przyszło zapłacić za lot helikopterem. Acz wizja kilkunastu godzin na niewielkim statku z moją choroba morską była dość przerażająca. Telefon... Dzwoni pani z PZU: " mam dla pani doskonałą wiadomość! Miała pani rację i przysługuje pani nocleg i transport! Bardo prosimy o przesłanie rachunku za hotel, a na jutro na 14:00 ma pani zarezerwowany lot helikopterem na Stację". Cudownie! Szkoda tylko, że właśnie opłaciłam rejs, a koleżanka za udostępnienie kanapy nie wystawia rachunku. Bardzo prosze więc o anulowanie lotu i telefon do firmy Henningsen Transport celem ustalenia zwrotu poniesionych przeze mnie kosztów. W międzyczasie dzwoni pani fizjoterapeutka, że mogę przyjśc wczesniej, bo jeden pacjent nie dotarł. Pędzę więc. Zapoznawszy się z wynikami badań stwierdziła, że tu potrzebna jest regularna fizjoterapia przez najbliższe 2 tygodnie, ale biorac pod uwage moją sytuację - postara się naprawić to co się poprzestawiało w odcinku szyjnym i powoduje dolegliwosci. Dźwieki, które wydawał mój kręgosłup będą mi się śniły do końca życia. Po 40 minutach walki na stole - otrzymałam zestaw ćwiczeń na rozluźnienie mięśni odcinka szyjnego, które przez ostatnie tygodnie zostały dośc mocno nadwyrężone. Pani stwierdziła, że nie pozostaje mi nic innego jak tylko modlić się o to żeby dotrwać do końca wyprawy. Zostawiwszy w kasie szpitala około tysiąca złotych - podreptałam do mieszkania zaczynając psychiczne przygotowania do porannego rejsu. Telefon. Dzwoni koordynatorka z lotniska celem potwierdzenia mojego jutrzejszego lotu, bo dowiedziała się ze szpitala ( ach ten urok małej miejscowości), że płynę statkiem. Poprosiłam o anulowanie lotu i przeprosiłam za zamieszanie spowodowane przez mojego ubezpieczyciela, który miał odwołać lot. Pani radośnie odpowiedziała, że z nimi tak zawsze i nie ma problemu. Chwilę później zadzwoniłą również pani z Biura Gubernatora, która usłyszała, że mam problem z powrotem na Stację :D Następnie relację zdał Wojtek opowiadając jak to z pomocą kuzynki pracującej w PZU dotarł do szczytu władzy, która to władza osobiście przejęta moją sytuacją zainterweniowała. I co się okazało? Że moja polisa obejmuje wszystko o co prosiłam, a tylko niekompetencja osób pracujących w centrum alarmowym spowodowała, że zostałam potraktowana jak posiadacz standardowej polisy podróżnej, która takich atrakcji faktycznie nie obejmuje. Nie chciało sie poszukać, że mamy wykupione kilka dodatkowych opcji. Niestety większości poniesionych kosztów związanych z pobytem w LYR nikt mi nie zwróci. O bezsensownych nerwach nie wspomnę.
Od 5 rano akcja ucieczka z LYR. Bus zawozi nas do portu gdzie czeka na nas statek. Mały... 8 osób, kupa gratów i kierowca busa, który pyta czy jestesmy chrześcijanami. Bo jeśli tak, to mamy zacząc się modlić. Dowcipniś się znalazł. To nie polepsza mojego nastawienia przed rejsem. Wsiadamy, płyniemy. Pierwsze kilka godzin mija spokojnie, z pięknymi widokami. Ale po wyjściu na pełne morze... mam cięzkie chwile. Dużo ciężkich chwil. O 22:00 docieramy do Hornsundu. Niestety to było wejście do fiordu. Caaaałe dośc mocno zalodzone. 5 godzin zajmuje nam przedzieranie sie przez lód. Ostatecznie dobijamy do sporej kry blisko brzegu, na która zostajemy wysadzeni wraz z bagażami. Pozostaje kwestia przetransportowania wszystkiego z kry na brzeg nad bijącymi o brzeg falami niosącymi ze sobą całkiem spore kawały lodu. Znalezienie odpowiedniej drabiny na Stacji pozwoliło nam przedostać się na brzeg i szczęśliwie dotrzeć do Stacji.
Teraz pozostaje mi tylko czekać czy PZU raczy zwrócić mi choć koszty podrózy i wizyt lekarskich...
Dodatkowe warunki polisy - żeby nie było, że oszukuję :) |
Widoki z helikoptera |
Cywilizacja |
A tak wysiadaliśmy :) |
rewelacja,po prostu-brak słów...
OdpowiedzUsuńAle na Cyprze też dali ciała.
Może gdzieś nie dają.
Na Cyprze dali ciała? Jakoś sobie nie przypominm żebym musiała tam za coś płacić czy załatwiać sobie na własną rękę.
Usuń